FiM – Tajne – zniszczyć przed przeczytaniem!

Instytut Pamięci Narodowej opublikował raport „Sprawa o. Konrada Hejmy. Działania Służby Bezpieczeństwa przeciwko Kościołowi katolickiemu w latach 1975–1988”. Wyszło też na jaw, że dominikanin nie był jedynym agentem w Watykanie. Znamy kolejnego.

Historycy IPN (Andrzej Grajewski, Paweł Machcewicz, Jan Żaryn) przygotowali wstępne – jak zastrzegają – opracowanie dokumentujące proces werbunku o. Hejmy oraz przebiegu jego późniejszej współpracy (w aktach występuje kolejno pod pseudonimem Hejnał, Dominik oraz Vox) z tajnymi służbami PRL: w latach 1975–1980 z osławionym Departamentem IV, a od 1980 do 1988 r. – Departamentem I, czyli wywiadem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Podkreślmy raz jeszcze, że człowiek miał wybitnego pecha, gdyż: „W okresie od lipca 1989 r. do stycznia 1990 funkcjonariusze SB przeprowadzili operację masowego niszczenia akt operacyjnych…”, zaś teczki o. Hejmy „(…) nie zostały zniszczone przypuszczalnie dlatego, iż od 1980 r. znalazły się w gestii Departamentu I, którego zasoby nie uległy radykalnemu brakowaniu pod koniec istnienia PRL” – czytamy w raporcie IPN.

Pierwsza rozmowa o. Hejmy z majorem (od 1979 r. podpułkownikiem) Wacławem Głowackim odbyła się w listopadzie 1975 r. Potem długo nic i dopiero we wrześniu 1976 r. panowie spotkali się po raz drugi. Po trzeciej randce (listopad 1976 r.) Głowacki napisał w kwestionariuszu Kandydata na Tajnego Współpracownika: „Chętnie rozmawiał na interesujące SB tematy, przekazywał ciekawe informacje, chociaż o treści raczej ogólnej. Chętnie godzi się na dalsze rozmowy, obiecał skontaktować się ze mną w Warszawie, nie uczynił tego jednak”.

Później było już tylko lepiej: „Od pewnego momentu „Dominik” wysyła listy do mjra Głowackiego na konspiracyjny adres (…), a nawet sam „wywołuje” – czyli inicjuje – spotkanie” – podkreślają autorzy raportu.

Do początku 1980 r. oficer SB rozmawiał z o. Konradem dziewięciokrotnie, a spotkania – począwszy od piątego – odbywały się w kawiarniach bądź zaciszu pokoju hotelowego. Za każdym razem o. Hejmo wychodził obdarowany, a to „butelką winiaku luksusowego za 300 zł”, a to „koniaku za 840 zł”, innym razem „panoramą Warszawy w metaloplastyce za 1300 zł” itp.

W lutym 1980 r. o. Hejmo „awansował” na oficjalnego tajnego współpracownika o pseudonimie Dominik: „Pozytywny proces stopniowego wiązania ze Służbą Bezpieczeństwa doprowadził do realizacji stawianych założeń operacyjnych i uzyskano taki stopień jego zaangażowania, że spełniał wymogi stawiane tajnym współpracownikom…” – czytamy w laurce wystawionej duchownemu przez Głowackiego, który podkreślał, że zakonnik spotyka się z SB „na płaszczyźnie konfidencjonalnej” oraz „przyjmuje wynagrodzenie za współpracę w formie okolicznościowych upominków”.

Wyjazd o. Hejmy do Rzymu nadał jakże owocnej współpracy z bezpieką nową jakość. Departament IV przekazał „Dominika” do dalszego prowadzenia Departamentowi I (tu otrzymał pseudonimy: Hejnał, którym posługiwano się w kraju, i Vox – za granicą): „Wyrażamy zgodę na przekazanie t.w. (tajnego współpracownika – dop. red.) na czas jego pobytu za granicą na Wasz kontakt. Po powrocie na stały pobyt w kraju, prosimy przekazać go na kontakt Dep. IV MSW” – pisał płk Adam Pietruszka, zastępca dyrektora tegoż departamentu do swego kolegi z wywiadu.

Agent o pseudonimie Pietro – oficjalnie pracownik ambasady w Rzymie, a w rzeczywistości rezydent wywiadu – podjął współpracę z „Hejnałem” vel „Voksem” 11 listopada 1981 r. Przez ponad rok spotykali się później w rzymskich kawiarniach bądź restauracjach lub na lotnisku, oczekując na przylot z Polski kościelnych oficjeli.

„Pietro” raportował po jednym ze spotkań: „Rozmowa odbyła się w wyjątkowo dobrej atmosferze. Bez najmniejszego oporu i skrępowania relacjonował znane mu fakty i nie unikał podawania nazwisk i szczegółów”.

Mimo znakomicie – jak podkreślał w kolejnych meldunkach „Pietro” – układającej się współpracy z o. Hejmą, centrala wywiadu podjęła decyzję o ograniczeniu, a następnie zamknięciu tego kanału informacyjnego: „Dot. „Voxa”. Ograniczcie kontakty do oficjalnych. Po jego powrocie do Rzymu 23 bm. (czerwca 1983 r. – dop. red.) obserwujcie rozwój jego kariery” – taki szyfrogram otrzymał „Pietro” 21 czerwca 1983 r. po dwóch tzw. spotkaniach kontrolnych, jakie z „Hejnałem” odbyli w Warszawie oficerowie Departamentów I i IV.

Cóż takiego się stało? Powodem był wzgląd na bezpieczeństwo „Hejnała” vel „Voksa”. Bezpieka uznała, że agent stał się zbyt cenny, by ryzykować utrzymywanie z nim kontaktów przez pracownika ambasady. Mogłoby to zostać zauważone przez Polaków w Watykanie i Rzymie, a w konsekwencji – doprowadzić do dekonspiracji.  – „Pietro”, czyli ówczesny porucznik Edward K., zajmował stanowisko sekretarza ambasady – posadę tradycyjnie i od kilku już lat obsadzaną przez oficerów, którzy swoje korzenie mieli w Departamencie IV. Przed nim był pułkownik Eugeniusz M., a po – porucznik Janusz Cz. Przed rozpoczęciem kariery dyplomatycznej wszyscy pracowali w „czwórce” i do niej też później wracali, co po jakimś czasie nie było – jak przypuszczam – tajemnicą dla włoskiego kontrwywiadu. W 1983 roku perspektywy Hejmy były już tak obiecujące, że postanowiliśmy, iż w Polsce owszem, będziemy się z nim dalej spotykać, ale za granicą obsługiwać go będzie „nielegał”. Któż to taki? Agent niekorzystający z ochrony dyplomatycznego immunitetu – mówi „FiM” dawny pracownik wywiadu.

Decyzja o zamrożeniu kontaktów „Pietra” z „Hejnałem”-„Voksem” była o tyle łatwiejsza, że „nielegał” o kryptonimie Lakar (prowadzony z Warszawy przez porucznika Ryszarda Emczyńskiego z Departamentu I) miał już o. Konrada w ręku, a ściślej mówiąc – w kieszeni.

Okazuje się dzisiaj, że bezpieka zastosowała skomplikowaną grę wywiadowczą, nazywaną w ich żargonie werbunkiem „pod obcą banderą”. A było tak: „Lakar” (Andrzej M. zamieszkały w Kolonii) początkowo zaprezentował się o. Hejmie jako doradca Episkopatu Niemiec Zachodnich ds. Kościoła w Polsce. „W październiku 1981 r. „Lakar” (…), wykorzystując jego (o. Hejmy – dop. red.) sytuację materialną, zaproponował mu współpracę pod „flagą BND” (Bundesnachrichtendienst, czyli niemiecka Federalna Służba Wywiadowcza – dop. red.). Po otrzymaniu wynagrodzenia od „Lakara” za przekazane informacje „Hejnał” samorzutnie dążył do dostarczenia dokumentów i informacji „Lakarowi”. Celem bliższego ich poznania się i związania „Lakar” za zgodą Centrali zaprosił „Hejnała” do RFN na święta wielkanocne” – tak charakteryzował w grudniu 1983 r. pierwszą fazę współpracy z „Hejnałem” via „Lakar” por. Emczyński.

Jak widać, wystarczyło o. Hejmie zapłacić, żeby współpracował z każdym wywiadem.

Do połowy 1988 r. „Hejnał” vel „Vox” otrzymał od bezpieki – za pośrednictwem „Lakara” – 19 tys. 355 marek. Kwitował pieniądze własnoręcznymi oświadczeniami bądź podpisami na formularzach rachunków w języku niemieckim, odnotowujących, że jest to wynagrodzenie od BND „za udzielanie informacji dotyczących Watykanu”. Na przykład 9 maja 1986 roku o. Hejmo podpisał się pod sumą 1000 DM otrzymaną tytułem zaległego „Honorarium für Informationen betr. den Vatican geliefert an den Bundesnachrichtendienst – BND in der Zeit v. 18.06.85 – 28.1. 86”.

O. Hejmo nie był jedynym polskim agentem w Watykanie: „Obecnie jest on ważnym składnikiem »ogniwa« Lakara” – czytamy w dokumencie zatytułowanym „Analiza sprawy KO nr 14844 krypt. Hejnał na dzień 1 XII 1983”.

Wspomniane „ogniwo” składało się – zdaniem IPN – co najmniej z trzech agentów lub kontaktów operacyjnych. W aktach pojawiają się ich pseudonimy – Lew, Hrabia, Bombelek i Rajfur – ale teczek nie odnaleziono w zasobach Instytutu.
– Jak się nazywają? Wolne żarty. Ale dam wam pewien trop. Popatrzcie, na kogo zadaniowany był Hejmo. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie chodzi o tych, o których informował z własnej inicjatywy, lecz o tych, na których „Pietro” bądź „Lakar” wskazywali. Jest bowiem regułą, że jednym z podstawowych zadań agenta jest kontrolowanie innych źródeł, o ile działają w pobliżu – mówi były oficer wywiadu.

No to popatrzyliśmy: „Zgodnie z instrukcjami otrzymywanymi od centrali »Lakar« interesował się wadami, a nie zaletami osób pozostających w zainteresowaniu SB (…). O. Konrad (…) mówił o interesujących SB szczegółach z życia np. ks. Janusza Bolonka, który w pewnym momencie zmienił mieszkanie, co interpretowano jako konsekwencję utraty zaufania w Watykanie” – ujawnia raport IPN.

A dalej: „O. Hejmo obszernie charakteryzował polskich duchownych, którzy wówczas byli pracownikami sekcji polskiej (…), a zwłaszcza ks. prałata Janusza Bolonka, pracującego jako audytor Nuncjatury w Radzie do Spraw Publicznych Kościoła (obecnie Nuncjusz Apostolski w Urugwaju – dop. red.)”.

Założyliśmy okulary i popatrzyliśmy nieco głębiej, co przyszło nam o tyle łatwo, że obiekt szczególnego zainteresowania bezpieki ma swoje korzenie w Łodzi: – Bolonek został zwerbowany w latach 60., krótko przed wyjazdem na studia w Gregorianum (Papieski Uniwersytet Gregoriański w Rzymie – dop. red.). Wtedy paszport był na wagę złota i stanowił cenę za wejście w układ z nami. Później wziął go na kontakt Departament IV i – o ile mi wiadomo – został przekazany „jedynce” (Departament I – dop. red.). Nie wiem, jak im się tam dalej układało. W każdym razie w okresie, gdy Bolonek był na swojej pierwszej placówce dyplomatycznej i objął stanowisko sekretarza Nuncjatury Apostolskiej w Nikaragui, bodajże w latach 1971–1975, to jeszcze pracował dla „firmy”. Skąd wiem? Od generała Konrada Straszewskiego, dyrektora Departamentu IV, który często przyjeżdżał do Łodzi na spotkania z jednym z biskupów. Nie sądzę, żeby Bolonek zerwał kontakt, gdy został arcybiskupem, ponieważ był już zbyt silnie związany – twierdzi były naczelnik Wydziału IV łódzkiej bezpieki.

Hm, a może warto byłoby zapytać gdzie indziej… „Nasi przyjaciele (Służba Bezpieczeństwa – dop. red.) dysponują silną pozycją operacyjną w Watykanie, co umożliwia im bezpośredni dostęp do papieża i do kongregacji rzymskiej. Oprócz doświadczonych agentów, do których Jan Paweł II jest osobiście dobrze nastawiony i którzy mogą uzyskać audiencję w dowolnym momencie, nasi przyjaciele pozyskali zasoby agenturalne wśród przywódców katolickiego ruchu studenckiego, którzy są w stałych kontaktach z kołami watykańskimi i mają możliwości operacyjne w Radiu Watykańskim oraz w sekretariacie papieskim” – czytamy w meldunku warszawskiej rezydentury KGB do centrali w Moskwie z 16 czerwca 1980 r.

Gotowi jesteśmy iść o zakład, że Rosjanie wiedzieli, o kim piszą…

[2005] FaktyiMity.pl Nr 23(275)/2005

Możliwość komentowania jest wyłączona.