FiM – Co mu zrobią, jak go złapią?

Do biskupów i kurialistów nie docierają żadne informacje o pedofilii w ich szeregach. Tak twierdzą, gdy prokuratura prosi o pomoc i współpracę…

Prokuratura Rejonowa w Kołobrzegu prowadzi śledztwo w sprawie (podkreślamy: w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie!) molestowania seksualnego dzieci przez ks. Zbigniewa R., wielce do niedawna wpływowego proboszcza miejscowej parafii św. Wojciecha (por. cykl „Tanie dranie” – „FiM” 4, 5, 6/2010). Zawiadomienie o przestępstwie złożył Marcin K., mężczyzna już dorosły, były kleryk Wyższego Seminarium Duchownego diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (w okresie od października 2008 do listopada 2009 r.), który miał niespełna 14 lat, gdy został po raz pierwszy wykorzystany przez plebana.

Marcin zgłosił rzecz prokuraturze na początku stycznia 2010 r., ale formalne śledztwo wszczęto dopiero 3 marca, bo podobno trzeba było przeprowadzić tzw. postępowanie sprawdzające, żeby przypadkiem nie narazić czcigodnego kapłana na nieuzasadnione przykrości. Ostatecznie wyszło na jaw, że:

# ofiar jest więcej (szczegóły dla dobra śledztwa pomińmy), więc nie może tu być mowy o jakiejś indywidualnej fantazji;

# kuria wiedziała o pedofilskich zamiłowaniach ks. Zbigniewa R. co najmniej od 2005 r. (został odwołany w czerwcu 2008 r.).

– Mamy bardzo istotnego świadka, który jest ściśle i zawodowo związany z Kościołem, więc jego zeznania trudno będzie podważyć. Twierdzi, że już w 2005 r. (diecezją zarządzał wówczas bp Kazimierz Nycz, dzisiejszy arcybiskup metropolita warszawski – dop. red.) zgłosili się do niego z prośbą o pomoc rodzice chłopca molestowanego przez księdza R. Zasugerował im wizytę w prokuraturze, ale sam natychmiast i osobiście zawiadomił o niebezpieczeństwie kurię. Ciekawe, jak oni teraz z tego wybrną… – zastanawia się jeden ze śledczych.

Choć w diecezji ze świecą trzeba szukać duchownego, który by nie słyszał o ciągotach ks. Zbigniewa do ministrantów, to dzisiaj okazuje się, że tylko ordynariusz bp Edward Dajczak i jego kurialiści nie mieli o niczym bladego pojęcia. Tak przynajmniej twierdzą…

Gdy pełnomocnik pokrzywdzonego Marcina K. złożył wnioski dowodowe o„zobowiązanie kurii biskupiej do dostarczenia akt osobowych ks. Zbigniewa R. na okoliczność stosowanych wobec niego upomnień i nagan”oraz o przesłuchanie w charakterze świadka bp. Dajczaka „na okoliczność przyczyn zastosowania kościelnych środków karnych”, prokuratura nie odważyła się przesłuchać biskupa, ale poprosiła o wyjaśnienie kwestii zawartych we wnioskach. Hierarcha nawet nie odpisał.

– Zrobił to za niego kurialny prawnik i, oczywiście, nie udostępnił żadnych akt osobowych. Lakonicznie poinformował, że 30 czerwca 2008 r. ksiądz R. został zwolniony z funkcji proboszcza oraz skierowany na roczny urlop zdrowotny za „naruszenie celibatu”. Podkreślił, że chodziło o związek z dorosłym mężczyzną, a kuria nigdy wcześniej nie otrzymała żadnych „oficjalnych zawiadomień” dotyczących występków księdza. To czysta asekuracja na wypadek, gdybyśmy dotarli do ludzi, którzy informowali o pedofilu, ale nie uczynili tego na piśmie z potwierdzeniem odbioru. Prawnik wyjaśnił dalej, że przełożeni nałożyli na duchownego obowiązek podjęcia „leczenia” z homoseksualizmu, a ponieważ go nie wykonał, to z dniem 1 grudnia 2009 roku biskup ukarał podwładnego „zakazem wykonywania aktów władzy święceń” i nie ma bladego pojęcia, gdzie on spędza ten roczny urlop, który przecież już dawno się zakończył – dodaje nasz informator.

O wszczęciu poszukiwań ks. Zbigniewa R. nikt na razie nie myśli, bo a nuż sam się pojawi, gdy po wakacjach dzieciaki wrócą do rodzinnych domów i szkół, bądź skończą mu się „oszczędności” zgromadzone podczas budowy kościoła…

!!!

W Kołobrzegu śledczy mają strasznie pod górkę, a na zdecydowanie bardziej sklerykalizowanym Podlasiu okazało się, że jednak można. Oto po kilku miesiącach intensywnego śledztwa Prokuratura Rejonowa w Siedlcach skierowała przed kilkoma dniami do sądu akt oskarżenia przeciwko 32-letniemu ks. Jackowi W. z diecezji drohiczyńskiej (krewniak tamtejszego ordynariusza bpa Antoniego Dydycza), który doprowadził swoją 15-letnią uczennicę E.M.„do obcowania płciowego lub poddania się innej czynności seksualnej albo do wykonania takiej czynności, nadużywając zaufania lub udzielając (…) korzyści majątkowej lub osobistej albo jej obietnicy” (por. „Bez przebaczenia” – „FiM” 12/2010). Sprawa była początkowo tuszowana, bo policja odwodziła matkę pokrzywdzonej dziewczynki od złożenia formalnego zawiadomienia o przestępstwie (funkcjonariusz tłumaczył jej, że „z księdzem nie wygra”), a biskup przekonywał kobietę, że skruszony „ksiądz jest na drodze nawrócenia”, i ostrzegał przed wywoływaniem zbędnego w tej sytuacji rozgłosu.

Gdy matka nie uległa i postanowiła pójść na wojnę, ordynariusz ewakuował krewniaka z parafii w S. i schował w klasztorze… sióstr benedyktynek w Drohiczynie, dając mu tam posadę kapelana. Proces ks. Jacka W. rozpocznie się na początku października.

Dodajmy, że prokuraturom pracy nie zabraknie, bo przygotowujemy właśnie nową dostawę pedofilów w sutannach. Niektóre ofiary wybierają wprawdzie milczenie („być może przełamię się i opowiem, co czuje dziecko zgwałcone na dzień przed przyjęciem Pierwszej Komunii i jaki to ma wpływ na jego dalsze życie” – zapowiada Marek z Zielonej Góry), ale chłopak z diecezji gliwickiej, systematycznie wykorzystywany w szczenięcym okresie życia przez zakonnika, i dziewczyna z okolic Płocka molestowana przez swojego nauczyciela religii nie mają takich oporów…

[2010] FaktyiMity.pl Nr 34(546)/2010

Możliwość komentowania jest wyłączona.