Randka w czarno

W Kościele pedofilia jest bezkarna. Chyba że się podpadnie, komu nie trzeba. Wtedy można beknąć za coś, czego się nie zrobiło.

– Kiedy spotkałeś księdza Słomkę?

– Byłem wtedy uczniem 8. klasy. Mieszkałem z matką i bratem w Brzegu. Mój wujek, Czesław Nowicki, w Lublinie. Był już starym księdzem. Nigdy nie miał parafii, przed wojną i po wojnie uczył religii. Podobnie jak moja matka skończył studia na Katowickim Uniwersytecie Lubelskim. Wujek mieszkał w domu księży emerytów, miał jeden pokoik. Zagracony na amen. Książki stały w stosach, prawie pod sufit…

– Ale co to ma wspólnego z księdzem Słomką?

– Jesienią 1965 r. przyjechałem do wujka. Szukał miejsca, gdzie mógłbym się przez kilka nocy przespać. Po sąsiedzku zajmował wtedy dwa pokoje ksiądz Słomka. Właśnie wrócił z zagranicy. Zgodził się, żebym u niego przenocował. Gdzieś wyjeżdżał i miał się pojawić za dwa dni. Wertowałem setki książek przywiezionych przez niego z Francji i Włoch. Takich, jakich w Polsce nie widziałem nigdy. Pamiętam „Historię Polski” Oskara Haleckiego. I to, że w wielu książkach były orientalne banknoty jako zakładki. Izraelskie, jordańskie… było tych książek mnóstwo, chyba tysiące. I to takich! Dopiero teraz dziwię się, jak coś takiego pozwolono mu w tamtych czasach przewieźć przez granicę…

Ksiądz Słomka pojawił się drugiego dnia wieczorem. Był bardzo miły. Powyjmował mnóstwo łakoci. Nigdy takich nie widziałem. Przygotował podwieczorek. Pamiętam cytrynowy sok. Wtedy cytryny były w Polsce rzadkością.

– Był po prostu uprzejmy…

– Potem poszliśmy spać. Leżałem w pierwszym pokoju, ksiądz w drugim. O coś mnie pytał. Potem poprosił, żebym przyszedł do niego. Usiadłem na krawędzi łóżka. Wziął mnie za rękę, potem przygarnął i przytulił. Pamiętam, że leżeliśmy pod kołdrą. Leciutką, ksiądz mówił, że włoską. Coś błysnęło za oknem, powiedział, że to SB chce nas sfotografować, wstał i zasłonił kotarę. Pamiętam jego błądzącą po moim ciele rękę. I to, że się mocno przytulił do moich pleców. Resztę darujcie. Potem zasnąłem. Rano obudziłem się już w swoim łóżku. Bardzo mnie piekło. Nie wiedziałem, jak sobie poradzić. Głupi, wziąłem od wujka spirytus salicylowy i przetarłem. Myślałem, że z bólu oszaleję.

Po latach przeczytałem o Słomce w „Argumentach” bardzo krytyczną, kpiarską ocenę jego rozprawy ogłoszonej w „Zeszytach Naukowych KUL”. Chodziło o jakieś studium poświęcone etyce seksualnej małżonków. Słomka zastanawiał się, czy żona, która po coitus interruptus, po stosunku przerywanym, ze swoim mężem dokonuje samogwałtu, popełnia grzech lekki czy ciężki? I konkludował, że lekki. Pomyślałem, że jak na księdza pedofila, to jest za mało wyrozumiały.

Wiem od mojej znajomej, że Słomka często występuje w Radiu Maryja. Mówi ponoć o kapłaństwie, ostatnio o rodzinie. Moja znajoma, której kiedyś o przyzwyczajeniach Słomki wspomniałem, powiedziała, że wygłasza te gadki po mentorsku, że taki bydlako-pewniak z niego wyłazi. Tak to nazwała, choć jest fanką radia Rydzyka. Widać z tego, że wyrzutów sumienia Słomka nie ma. Ani się niczego nie obawia…

– Minęły lata. Skończyłeś prawo, filozofię, doktoryzowałeś się. Masz w dorobku ponad 250 publikacji, w większości poświęconych ochronie praw dzieci i kobiet.

– Tak. Ale ważne jest tylko to, co udało się zmienić w samym prawie. A tego jest mało. Przez kilkanaście lat współpracowałem z dr Marią Łopatkową, byłem ekspertem prawnym Sejmu i Senatu, kilka drobnych zmian ochronnych udało się wprowadzić do kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, kodeksu pracy i kodeksu cywilnego. I niektóre z nich zdążono już uchylić! Najważniejsze były jednak dotąd, na szczęście, nie uchylone zapisy, które udało się umieścić w konstytucji: zakaz stosowania kar cielesnych, przepisy chroniące wolność sumienia i przekonań dziecka oraz nakazujące powołanie rzecznika prac dziecka. Niestety, w ustawie zwykłej doprowadzono tę instytucję do normatywnej i społecznej fikcji.

– Publikowałeś w większości czasopism prawniczych. Ale w pismach religijnych też.

– Tak. Wielokrotnie w „Tygodniku Powszechnym”, „Ethosie”, „Ładzie” także w „Więzi”, „Znaku” i w kilku innych. W wydawnictwie KUL kilka razy też. Z inicjatywy Instytutu Jana Pawła II, KUL oraz Polskiego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej w Rzymie ukazały się dwa wydania książki „W imieniu dziecka poczętego”, której byłem współautorem.

– Z inicjatywy ks. prof. Tadeusza Stycznia zaproszono cię z wykładami na KUL…

– Wykładałem prawo rodzinne i opiekuńcze na tamtejszym Wydziale Prawa Kanonicznego i Świeckiego. I egzaminowałem.

– Czy spotkałeś tam Słomkę?

– Nie. Ale z kilkoma osobami o nim rozmawiałem. Zorientowałem się, że prawie wszyscy wiedzą o jego preferencjach. Wyglądało, jakby nie widzieli w tym żadnego problemu. Prawdziwi Europejczycy. Tylko jeden student śmiał się opowiadając, jak zazdrosny jest jego kolega, facet, z którym Słomka obecnie mieszka.

– W 1987 r. papież przyznał ci nagrodę. Pieniężną. Kościół rzadko daje pieniądze…

– Tak, to były dolary, na tamte czasy duże. Nagrodę przyznała oficjalnie watykańska Fundacja Jana Pawła II za to, co pisałem, mówiłem i robiłem troszcząc się o ochronę ludzkiego życia od jego poczęcia.

– Przecież jesteś niewierzący?

– To co? Nie jest mi potrzebna żadna wiara, żeby być przeciwnikiem aborcji. Nogi również myję z przyczyn pozareligijnych…

– I z tych papieskich pieniędzy powstały…

– Dwa schroniska dla bezdomnych kobiet i dzieci. Schronisko wrocławskie było pierwszym na Dolnym Śląsku. Razem ze schroniskiem w podwrocławskiej Miękini zapewnia dach nad głową 70 osobom, niedługo setce. Tego roku przyjęliśmy już ponad 350 osób. Fundacja Betlejem, która prowadzi oba schroniska, nie ma biura, telefonu, auta. I nigdy nikogo nie zatrudniała. I dopóki ja żyć będę, nie zatrudni.

– Przez 17 lat kierowałeś społecznie Terenowym Komitetem Ochrony Praw Dziecka we Wrocławiu. Docierały do was sygnały dotyczące pedofilii?

– Od czasu do czasu. Czyli niezbyt często. Najgłośniejsza była sprawa kierownika kolonii, którego poleciło nam wrocławskie kuratorium. Zgwałcił dwóch chłopców. Byłem w sali legnickiego sądu, gdy zwalniano go z aresztu. Uśmiechnął się do dzieciaków i przez komórę zamówił taksówkę.

Rok wcześniej byłem w al-Mukalli, jemeńskim mieście nad Morzem Arabskim. Właśnie krzyżowano tam publicznie faceta, który zgwałcił 9-letniego chłopca. Nie, żebym proponował takie rozwiązania u nas. Ale jako ojciec czworga dzieci czułem się ze swoim synem bezpieczny w tym prawie feudalnym państwie.

– Dlaczego dopiero teraz mówisz o draństwach księdza Słomki?

– Od kilku lat już o tym mówię. W różnych miejscach. Na KUL-u też. Wy również wiecie o tym nie od dzisiaj. Ale chętnych do pisania o tym nie było. A i ja musiałem jakoś dojrzeć. Nigdy nie powiedziałem matce. Ani wujkowi. Dobrze, że się nie dowiedział. Czułby się odpowiedzialny, a przecież nie było w tym jego winy. Zresztą opowiadanie o tej historii to wątpliwa przyjemność. Ale trzeba. Żeby dranie się bali. Żeby przynajmniej dzieci zostawili w spokoju.

Zdjęcie księdza Waleriana Słomki pochodzi z księgi pamiątkowej „Najważniejsza jest miłość” – autor nieznany.

[2005] Tygodnik “NIE” Nr. 41/2005

Możliwość komentowania jest wyłączona.