Jak zginęła Justyna?

Tragedia wydarzyła się w południe w piątek, 30 czerwca, w odludnym zakątku Bieszczadów, w rezerwacie ”Sine wiry” na potoku Wetlinka. W wezbranych wodach Weltlinki zniknęła 17-letnia Justyna D. z Leska. Po sześciu dniach poszukiwań ciało nieżyjącej Justyny odnalazł jej ojciec.

– To był cud – twierdzi Zofia Huńko, sąsiadka tragicznie zmarłej dziewczyny. – Pan Kazimierz stał na moście w Bukowcu, gdy nagle w wodzie pokazało się ciało jego córki i zniknęło. Zbiegł na dół i Justynka znów się pokazała. Wyciągnął ją na brzeg. Tylu ludzi szukało ją tak długo i nic, a Bóg, który ją zabrał, oddał ją ojcu.

– Pan Kazimierz wciąż miał nadzieję, że znajdzie ją żywą – dodaje inna sąsiadka. – Od chwili zaginięcia Justyny wciąż krążył w okolicach Solinki i nawoływał córkę. Był jak w obłędzie.

– Wierzyłem, że ona żyje – wyznaje Kazimierz D. – Że może jest ranna i leży gdzieś na brzegu potoku. Szukałem do skutku. Nie mogę teraz o tym rozmawiać – głos więźnie w krtani zrozpaczonego ojca. – To nie tylko ból. Jest tyle niejasności w tej sprawie, tyle pytań. Może policja znajdzie odpowiedzi? To nie przywróci Justynie życia, ale chcę wiedzieć…

Jak zginęła?

– Widziałem ją, jak w tamten piątek wychodziła z domu z plecakiem – mówi sprzedawca ze sklepu w pobliżu domu Justyny. – Szła na jakiś biwak.

Justyna powiedziała w domu, że jedzie na biwak z Oazą.

– To jest bardzo pobożna rodzina – wyjaśnia jedna z sąsiadek. – Wszyscy zawsze chętnie uczestniczą w życiu kościoła. Justynka była w Oazie.

Jednak to nie z Oazą pojechała Justyna feralnego dnia. W piątkowe południe dotarła z księdzem Andrzejem w odludne miejsce Bieszczadów, do rezerwatu ”Sine Wiry” na potoku Wetlinka. Byli tam tylko we dwoje. Kilka godzin później ksiądz sam dotarł do miejscowości Polanki i zawiadomił policję o zaginięciu Justyny. Twierdzi, że gwałtowny przybór wody po ulewie zaskoczył ich na środku potoku. Ksiądz próbował ratować dziewczynę, lecz porwał ją wartki nurt.

Jest tyle pytań…

Dlaczego zamiast z Oazą Justyna pojechała w góry tylko z księdzem? Dlaczego katecheta z dużym doświadczeniem turystycznym dał się zaskoczyć wzbierającej w potoku wodzie? Dlaczego dopiero po kilku godzinach zawiadomił policję o dramacie? To tylko niektóre z pytań stawianych dziś przez mieszkańców Leska. Wątpliwości jest wiele, krążą plotki. Rozwiać mógłby je ksiądz Andrzej.

– Nie zgadzam się na przeprowadzenie rozmowy z księdzem Andrzejem – oświadcza ksiądz Mieczysław Bąk, proboszcz leskiej parafii. – Nie zgadzam się też na to, żebyście cokolwiek pisali o tej sprawie. Dajcie księdzu spokój. Czas goi rany. Nie wolno ich rozdrapywać.

komentarz:

Podinsp. Marek Białek z policji w Lesku:

– Prowadzone jest postępowanie przygotowawcze, które ma wykazać, czy nastąpiło narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Czekamy na wyniki sekcji zwłok.

[2006.06.10] Sanok24.pl

Możliwość komentowania jest wyłączona.